piątek, 21 września 2012

Feel like at home

straganik w Paud
"Przygoda" była zdecydowanie słowem na sobotę. Już od kilku dni miałyśmy z Werą wybrać się do wiosek niedaleko kampusu, jako że a) nie chciałam znowu jechać do Pune b) w Paud i okolicy wszystko jest tańsze c) chciałam poznać Indie, a nie sklepy Adidasa. Tak więc ustaliłyśmy z Najlepszą Drugoroczną Na Świecie, że zabierze mnie do wiosek w sobotę :D
Kulturalna pobudka z Pauline nastąpiła o 12 i nawet załapałyśmy się na lunch. Pauline zdecydowała się pójść z nami, więc w oczekiwaniu na Weronikę ubrałyśmy się 'po miejsku'. Kiedy przyszła do nas Wera, nie mogła opanować śmiechu - jak się okazało, zapomniała nam wspomnieć, że planuje zabrać nas tam skrótem z kampusu, a potem autostopem. Nie widziałam nic złego w moim ubiorze na jazdę autostopem i chodzenie skrótami, ale wkrótce okazało się, że według Wery "skrót" to przełażenie przez największe krzaczory w kampusie, przekraczając po drodze parę strumyczków i miejsca tak strome, że podczas pory deszczowej należy po prostu zjeżdżać po nich na czworakach (brzuchem do góry). Nie powiem jednak, że nam się nie podobało :D Oczywiście, jeśli Wargacka, to i niespodziewane wypadki: podczas zjazdu musiałam się poślizgnąć i ubrudzić sobie cały tyłek piękną, mokrą gliną <3 Wyprawa do cywilizacji w wielkim stylu, a jak! :)
Skróty desantowe prowadziły krótszą drogą do bramy głównej kampusu - tam złapałyśmy stopa na właśnie wyjeżdżającego z kampusu jeepa. Myślałam, że Wera zna kierowców, bo zwracała się do nich w hindi dość przyjaźnie - jak się potem okazało, tu do ludzi mówi się "bracie" :) Z tyłu były tylko 2 miejsca i mały chłopczyk, ale to nikomu nie przeszkadzało - chłopczyk usiadł mi na kolanach, ja się martwiłam stanem mojego tyłka i stanem siedzenia po tym, jak stąd pójdę, ale auto było do tego przystosowane. I tak ruszyłyśmy w drogę do Paud!
Okolice kampusu nie są zbyt atrakcyjne względem infrastruktury: dominuje krajobraz wiejski, a że niebo było szare, całość nie wyglądała wybitnie inspirująco. Mimo to samo poczucie przygody sprawiało, że nie przeszkadzała mi ani pogoda, ani tyłek cały w glinie, ani nic innego - jechałam z uśmiechem na twarzy i zamkniętymi oczami.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłyśmy w Paud, było udanie się do 'kawiarni' na oryginalny, właściwy czaj indyjski - i okazało się, że jeśli nie jest półproduktem z proszku albo z cafeterii, jest naprawdę niesamowity! Szklaneczka takiego czaju kosztowała nas 5 rupii/osobę (30 groszy :*).
wspaniałej jakości, w pełni profesjonalne zdjęcie mego autorstwa
Masala ćaj (bo tak mi mówi internet jeśli chodzi o właściwą nazwę) różni się smakiem w zależności od rodziny zaparzacza, tradycji i miejsca, gdzie się go pije. Składa się z czarnej, mocnej herbaty, przypraw (imbir, pieprz, cynamon, kardamon, goździki) i czegoś słodkiego (melasy, cukru, miodu). I jest naprawdę pyszny!

kolejne wspaniałe zdjęcie, tym razem autorstwa właściciela czajowni
W Paud zrobiłyśmy małe zakupy - kupiłam światełka do pokoju, aby dopełnić w 100% moje starania dekoracyjne. Z okazji zbliżającego się Ganesh Festival (o tym wkrótce) można je kupić wszędzie - ja za swoje zapłaciłam 40 rupii (mniej niż 3 zł).
Wera również zaplanowała zabranie nas do drugiej, oddalonej o kilka kilometrów wioski, której nazwy nie pamiętam - w tym celu musiałyśmy wziąć tzw. 'public jeepa' (autobusy też kursują, ale nie ma rozkładów i nikt do końca nie wie, skąd i dokąd). Public jeep na pierwszy rzut oka może wydawać się całkowicie normalnym jeepem ozdobionym napisami w hindi. Ale do zwykłego europejskiego jeepa nigdy nie wejdzie 17 osób uznających ten fakt za całkowicie normalny. Do public jeepa w Indiach już wejdzie :D 


Jeepy działają tutaj na zasadzie "wsiadamy i czekamy, aż się zapełni - wtedy ruszymy". My byłyśmy jako pierwsze, jednak nie musiałyśmy czekać tak długo - 10, 15 minut. Razem z 14 innymi osobami nie odczuwałam aż takiego dyskomfortu, jaki mogłabym odczuwać - podróż nie była długa, a kiedy dowiedziałam się, ile nas kosztowała, już absolutnie nic mi nie przeszkadzało. 50 rupii (3 zł) za 3 osoby na odległość kilku kilometrów - yay!

W drugiej wiosce pierwszym miejscem, jakie odwiedziłyśmy, był bankomat (ATM). Jak się okazało, moja karta z BPH nie jest obsługiwana w tutejszym bankomacie (karta Maestro). Później, już w kampusie, okazało się jednak, że dam sobie tutaj radę względem finansowym: w Punie już znajdę bankomaty obsługujące moją kartę. Wera zabrała nas do "restauracji" (wystrój zbliżony do PSS-owskich barów mlecznych, tylko nieco ładniej) na dosę - dosa to cieniutki "naleśnik" wyrabiany z mąki ryżowej i soczewicy, nadziewany przyprawionymi warzywami. Z głodu zapomniałam niestety zrobić zdjęcie, ale moja dosa zbliżona była do tej na zdjęciu.  Mniam!
Warto też wspomnieć, że do posiłku zamówiłyśmy sobie coś do picia. I tu ciekawostka: Indie mają własny rodzaj Coca-Coli, co jest trochę bez sensu, gdyż indyjską podróbkę produkuje Coca-Cola Company. Oczywiście można dostać tu i colę, i pepsi, ale Thums Up jest znacznie bardziej popularne i lepiej się sprzedaje.


Szłyśmy główną drogą wioski, kiedy zatrzymało się koło nas auto - Vinay i jego żona właśnie wracali z Pune i zabrali nas z powrotem do Paud. Tam musiałyśmy zrobić jeszcze kilka zakupów: kupiłam parasol (mój cudowny, różowy parasol w babeczki niestety nie wytrzymał indyjskich klimatów), zeszyty (w Indiach nie ma zeszytów w kratkę, są wyłącznie w linię), myślałam także nad przygotowaniem trufli Oreo, kupiłam więc ciastka i coś, co sprzedawcy niemówiący po angielsku uznali za jogurt. Mnie się to jogurtem nie wydawało, ale stwierdziłam, że zobaczymy.
Z Paud na teren kampusu mieliśmy wrócić pieszo - 7 km dla Wery może nie jest problemem, ale my trochę wymiękałyśmy :D Postanowiła więc czaić się na przejeżdżające jeepy - może któryś z nich to jeep wracający do kampusu z Pune? Miałyśmy dużo szczęścia - już po chwili załapaliśmy się do jeepa drugorocznej z Portugalii i dwójki nauczycieli :) I kiedy tak jechałam jeepem na kolanach Wery przez 15 minut, stwierdziłam, że chyba bym umarła, musząc pokonać ten dystans pieszo. Minęło trochę czasu, odkąd harcerskie czasy maszerowania pozwalały mi na zrobienie 20 km w jeden dzień :D

widok z drogi - w tle kampusowe Internet Hill
...i widok na Internet Hill z drugiej strony - zdjęcie trzeciej grupy z hiking trip, autor: Pooja
Na moście w drodze - w środku możecie się doszukać człowieczka
Living in perfect harmony! :)
Po powrocie na kampus i przebraniu się w czyste, nieubłocone spodnie, zaczęłam dekorować mój kąt światełkami. To samo zrobiła Pauline: gdy je zapaliłyśmy (wszyscy tu mają światełka w pokojach, bo światło w pokoju jest białe i wygląda mało przytulnie), jednocześnie rzuciłyśmy skojarzeniem "Święta!" :D Aishwarya wyjechała do Bangalore do domu na weekend, więc razem z Pauline i Minjoo wstawiłyśmy jej na facebooka smutne zdjęcie w ramach tęsknoty. 
wspaniała jakość kamerki internetowej
 Jeeej, zdjęcia! Więcej zdjęć:
Mamo, czuję się jak w domu, widzisz? :D Twórczy bajzel na biurku zawsze i wszędzie <3
home, sweet home: piękna laurka otrzymana od Marmusi i Hausner w dniu wyjazdu, patriotyczne serduszka od Mamy, 2A jeszcze jako 1A i rysunek Weroniki
Przed imprezą urodzinowo-pożegnalną mówiłam Wam, że kartki urodzinowe są lekkie i można je zabrać wszędzie na świecie, w przeciwieństwie do innych prezentów. No i można! :D
Mamo, po zrobieniu pierwszego zdjęcia mojego pokoju zrobiłam porządek na biurku :D Tu trochę książek, na dole album od Najfajniejszych Przyjaciół Na Świecie, koreańskie krakersy (Minjoo dostała paczkę z jedzeniem z domu :D) i zakupiony w Paud "jogurt".
Gdy już wszystko zostało zrobione, leżałyśmy z Pauline w pokoju, padnięte po naszej indyjskiej przygodzie (nogi nas bolały, oj, bolały) i śpiewając piosenki. Uwielbiam, jak w 2 10 L można po prostu się położyć, pomarudzić sobie ze współlokatorką, potem się na pocieszenie przytulić i pójść zrobić coś fajnego. Zwykle przy tym towarzyszą jakieś szlachetne koreańskie lub indyjskie dobra z szafeczki Minjoo lub Aishwaryi. Europa jest uboga, Europa przywiezie jedzenie w grudniu :D

Po tym niecnym leniuchowaniu przyszedł czas na przebranie się w motyw hinduski i przemarsz do MPH na Indian Cultural Night. W ramach film clubu otrzymałam zadanie zrobienia materiału z tego wydarzenia, tak więc stałam tam sobie ze statywem i nagrywałam część. Jako że na terenie kampusu jest około 50-60 Hindusów z różnych części Indii, ICN miała charakter nieco osobisty. Pierwszy raz wysłuchałam hymnu Indii.

http://www.youtube.com/watch?v=LRi4g3cOXvU&feature=youtu.be

Po całej imprezie nadszedł czas na nocną integrację: skakanie po kałużach, rozmowy i MUWCI after school life. :)

5 komentarzy:

  1. Widzieliście ludzie ile tam jest miejsca na imieninowe kartki from Poland? 30 września nadchodzi! A Ty Dziecko podaj adres, bo niby JAK mamy tego dokonać?

    OdpowiedzUsuń
  2. Faktycznie duzo miejsca na kartki ;P Moze w tym stuleciu jeszcze wysle ta paczke do Ciebie Sonia.. Pokoj masz przeslodki. Przyjade do Ciebie i zamieszkam pod lozkiem. Co Ty na to? Pozdrawiam, So-M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paczka, paczka, paczka! :D Wskakuj pod łóżko, ale najpierw przywieź trochę słodyczy. I najlepiej jakieś mięso. Buzi :*

      Usuń
    2. Rozbrajasz ta tesknota za mieskiem...jak przyjade to masz jak w banku ze cala swinie przywioze, naturalnie w przetworach.

      Usuń
  3. I do nοt leave a гesрonse,
    however I lοοked at а few οf the cοmments here "Feel like at home".
    I aсtually ԁo have 2 queѕtіons for you if іt's okay. Could it be just me or do some of these comments appear like they are written by brain dead individuals? :-P And, if you are posting on additional sites, I would like to keep up with you. Could you post a list of the complete urls of all your shared pages like your twitter feed, Facebook page or linkedin profile?

    Visit my blog post: lloyd irvin

    OdpowiedzUsuń